Jestem przyjaźnie nastawionym do świata 21-latkiem. Nienawidzę ludzi.

Latest

Rodzeństwo, ambicje, a nasze kompleksy

Macie rodzeństwo? Mam młodszą siostrę, którą kocham chyba najbardziej na świecie. Gówniara rozumie mnie dużo lepiej niż moja dziewczyna, rodzice czy najlepsi przyjaciele. Wiem, że ona czuje to samo w stosunku do mnie. Patrząc jednak na inne rodzeństwa (np. moja dziewczyna ze swoim bratem) nie widzę takiej więzi. Kiedy pytam takich ludzi dlaczego? Przecież to osoba, z którą spędza się dzieciństwo, na dobre i na złe, która zostanie z nami po śmierci rodziców… Jak to jest? Często słyszę w odpowiedzi, że za duża różnica wieku, ale … moja siostra jest ode mnie młodsza 4 lata i teraz kiedy ja mam 22 a ona 18 to tego nie czuć, ale wierzcie mi, że kiedy ja miałem 15 a ona 11 to wydawało się, że dzieli nas przepaść, a mimo to cały czas się przyjaźniliśmy.

Jednak tak naprawdę, to nie o tym będzie ten post, a o dziwnych prawidłowościach jakie widzę w wychowaniu dzieci. Moi rodzice starają się jak mogą, aby żadne z nas nie czuło się faworyzowane lub poniżane względem drugiego, ale widzę, że moja siostra sama się do mnie porównuje, stara się nie być gorsza. Szczególnie to zauważyłem, kiedy poszła do tego samego liceum, do którego ja uczęszczałem, i często pyta jakie miałem oceny z poszczególnych przedmiotów, bynajmniej nie dlatego, że chce się pochwalić, że ona ma lepszą, bo kiedy jej odpowiem, to często słyszę odetchnięcie z ulgą i tekst “uff, ja też”. Sytuacja mnie o tyle dziwi, że jeśli ona ma z czegoś lepszy wynik to ja jestem bardzo dumny z niej, ale kiedy sytuacja jest odwrotna, to ona dołuje siebie, zamiast robić tego co ja – czyli cieszyć się sukcesami rodzeństwa. (nie, że jest mi smutno z tego powodu  – po prostu nie widzę powodu, dla którego miała by się w ogóle tym przejmować). Mimo wszystko uważam jednak, że nasze rodzeństwo jest zdrowe i kiedy ona już obierze własne scieżki (czyli pójdzie na studia, a na pewno wybierze inny kierunek niż ja) – ta prawidłowość się skończy.

Mam jeszcze jeden przykład, o którym chciałbym napisać. Mam znajomych braci. Starszy – piatkowy uczeń w gimnazjum, świetnie zdana matura, kończy studia farmaceutyczne. Młodszy? Nie stroni od narkotyków (bez walenia w struny, ale amfetamina, exctasy etc.), uczył sie zawsze beznadziejnie, siedział w areszcie, a teraz pracuje fizycznie. (znam też odwrotny przykład gdzie to młodszy brat wyszedł o wiele lepiej). Zastanawiam się … JAK ? Ci sami rodzice, ten sam dom, ci sami koledzy, a jednak… Jestem pewny, że to wina wychowania – już przy pierwszej porażce jeden z braci został porównany do drugiego i utknęło mu w głowie, że nie chce być do niego porównywany, bo takie porównania bolą, bo dziecku wydaje się, że jeśli rodzeństwo wypadło w czymś lepiej, to rodzice będą je bardziej kochać. Potem koło już się samo nakręciło, a pragnienie nieporównywalności doprowadziło moich kolegów do takich własnie sytuacji, do takich różnic między nimi a ich rodzeństwem. Wiedzcie, że KAŻDY komentarz postępowania w kontekście rodzeństwa źle wpływa nie tylko na dziecko, ale i na przyjaźń między rodzeństwem.

Jednak nie można się dziwić, jeśli zdarzyło mi się usłyszeć od jednego z ojców tych dwóch rodzeństw tekst “z tego to jestem dumny, a ten.. tego to już spisałem raczej na straty” – kolegi przy tym nie było, ale na pewno nie musiał słyszeć tych słów, żeby znać uczucia ojca. Chłopaki mieli wtedy 16 i 15 lat… Nie bądźcie głupimi rodzicami, bo nie chcę moich dzieci wychowywać wśród innych patologicznych dzieci z kompleksami.

Pytanie na odchodne: Czy jest ktoś, kto nienawidzi lub chociaż nie przepada za swoim rodzeństwem i dlaczego?

 

Jak zwykle zachęcam do śledzenia bloga mailowo: przycisk “Follow” w prawym dolnym rogu ekranu – gwarantuję ZERO spamu poza informacjami na temat pojawienia się nowego postu. 

Fraszki

Naiwność
Gdy szeptałem jej “dziś piękno twe w całej ozdobie…”
Myślałem “Jak ja to robię, że tak jej mącę w głowie” ?

//

Przegrana
Zostaw! Marudziło sumienie
Bierz! Zdecydowało przyrodzenie

//
Dojrzewanie
A gdy przyjdzie mi dokonać żywota, zostawię światu co najlepsze
Nim jednak dotrzymam kostusze kroku, cielesnością się dopieszczę.
Zwierzęce to i uczuć w tym mało? Ach, uczuciami zajmę się na starość,
gdy innego ciała, nie będzie chciało już ciało.

//

Winny
W pierś biję się pokornie, głowę mą chylę
Żem w noc tę, nieskromnie, sapał w twą szyję

Panie Janie
Powiadał poeta, co serce niejednej złamał damie,
“sól i uczucia, chronią nas od zepsucia.”
Powiadał? a niech tam, to tylko gadanie,
Chuć i babskie szczucia, zmuszają nas do prucia.

“Kids, today I’m gonna tell you… how I end up in FRIENDZONE”.

Faceci są beznadziejni. Jak można tak kompletnie nie znać kobiet? Przecież mają matki, siostry, kuzynki, koleżanki … ciągle nie dociera do nich, że … “że z kobietami nigdy nie wie, oj nie wie się”. Nie potrafią zrozumieć, że trzeba, tak jak w szachach, myśleć kilka kroków do przodu, że nie po każdym “tak” w jej oczach wychodzimy na plus. O moich przemyśleniach na temat “wolałabym, żebyśmy pozostali przyjaciółmi” będzie ten post.

Ostatnio w internecie, ku mojemu niezadowoleniu, pojawił się ogromny wysyp memów, tekstów i innych pierdół związanych z friendzone’owaniem facetów. Oskarża się kobiety o to, że omamiają faceta dając mu różne nadzieje, żeby koniec końców powiedzieć “ale myślałam, że to tylko przyjaźń”. NIE. To nie kobieta spycha faceta do strefy przyjaźni. To chłopcy sami do niej wchodzą. Dowód? Inspiracja mojego dzisiejszego wpisu:

Witam wszystkich. Otóż mój problem polega na tym że jest u mnie w szkole dziewczyna która mi się podoba i chciałbym się z nią zaprzyjaźnić a potem zapewne zajść dalej.

Głupie chłopaczki, robicie wszystko, żeby się tam znaleźć. Wiedzcie, że gdy już raz dziewczyna na was spojrzy jak na przyjaciela, to żeby to zmienić trzeba się postarać 2miliardy razy bardziej, a skoro nie potrafiliście jej poderwać nawet gdy byliście w dogodnej sytuacji, nie liczcie nawet, ze uda wam się to gdy już będziecie w friendzone. Wiecie czym się różni przyjaźń od związku? Tak, tak… chodzi o seks. Więc jedyną banalną rzeczą jaką musicie pokazać już na wstępie to odsłonić swoje zamiary… nie nie w taki sposób: “ej mała chodź sie r***ać”. Użyjcie głowy, więrzę, że jeśli dobrenęliście z czytaniem, aż dotąd to myśleć potraficie. Musicie być pewni siebie, ale delikatni w okazywaniu swoich zamiarów. Osobiście nie uważam za wielkie chamstwo odmówić dziewczynie noszenia jej torebki, bo faceci z torebkami wyglądają jak cipuszki. Nie uważam również, za wielkie faux pas powiedzieć dziewczynie, że ma zgrabny tyłek czy fajne cycki (dobór słownictwa zależy od dziewczyny)… na początku dużo lasek będzie narzekać “na co się gapicie”, ale tak naprawde będą w siódmym niebie za sam komplement, a po drugie będą wiedzieć, że patrzycie na nie “w ten sposób”. Jest milion przykładów, ale zostawiam was z tymi przemyśleniami.

A kobiety? Dziewczyny też jesteście albo ślepe, albo głupie (albo wyrachowane…) myśląc, że facet poznany w zeszłym tygodniu wypisuje sms’y, dzwoni i chce się spotkać tylko po to, żeby zostać przyjaciółmi. Tak naprawdę mężczyźni niemal nigdy nie chcą mieć żeńskiej przyjaciółki*. Dlatego jeśli widzicie, że facet cały czas stara sie utrzymywać kontakt postawcie sprawę jasno zanim złamiecie mu serce.

*nie dotyczy przyjaciół z dzieciństwa i innych niezwykłych przypadków.

Piszę to wszystko dlatego, że sam kiedyś popełniłem ten błąd i zaprzyjaźniłem się z dziewczyną, w której byłem zakochany próbując stamtąd dobrnąć do związku. Byłem młody i mało doświadczony i niestety nie wyszło. Słowo końcowe: “NIE BĄDŹ CIPĄ!” ;]

SUBSKRYBUJCIE
 \|

Ten o zaufaniu

Dzisiaj wchodząc na forumowisko zauważyłem, że mam nową prywatną wiadomość. Okazało się, że jedna z czytelniczek bloga zwróciła się do mnie o ocenę jej sytuacji. Po odpisaniu jej natchnęło mnie to do napisania nowego posta.

O czym? O zaufaniu w związku. Dziwi mnie, że ludzie są w związkach, w których non stop szlajają się podejrzenia/oskarżenia i ciągły stres czy to drugie nic nie odwinie. Czy taki związek nie jest męczący? Sam, wydaje mi się, że nie potrafiłbym w czymś takim tkwić. Uważam, że właśnie podstawą powinien być spokój o uczucia/postępowanie partnera. Rozmyślając nad problemem owej koleżanki doszedłem do wniosku, że po pierwsze ludzie za szybko decydują się na bycie razem, pewnie ze strachu o wpasowanie się do popularnej ostatnio “friendzone”, pomijając lub maksymalnie skracając fazę poznawania się. Wiedzcie, że jeśli już się jest w związku to tak naprawdę średnio się poznajemy do momentu, w którym zamieszkamy razem. Dlaczego? Bo jeśli dwoje ludzi randkuje, to głównie polega na rozmowie i właśnie na zdobywaniu wiedzy o drugiej osobie. Znając kogoś dobrze, o wiele łatwiej mu zaufać. Kiedy dwoje ludzi decyduje się na związek to rozmowy praktycznie zostają zawieszone na długi okres, a para cieszy się, z każdej wspólnej chwili, w której mogą splątać języki, a szczerze powiedziawszy wymiana śliny średnio pomaga w poznaniu osobowości drugiego człowieka, a jak można darzyć kogoś dużym pokładem wiary tak naprawdę niewiele o nim wiedząc?

Druga sprawa to ludzie nie tylko w związkach, ale też w relacjach z przyjaciółmi, rodziną często nie potrafią budować więzi, których fundamentem jest zaufanie. Dlaczego? Każdy jak jeden mąż twierdzi, że “moje zaufanie trzeba zdobyć” – jedni faktycznie są mało ufni, a inni po prostu pieprzą  trzy po trzy. Tak czy siak z moich obserwacji wynika, że jest dokładnie odwrotnie. Żeby fundamenty wylać zaufaniem trzeba to zaufanie najpierw wobec drugiej osoby okazać – to zawsze wraca. Poza tym nawet będąc skończonym kutasem/suką o wiele trudniej jest zranić kogoś, kto nam ufa, komu ufamy my, choćby ze względu na wyrzuty sumienia, które w takich przypadkach są 2x większe.

Pozostaje też oczywiście kwestia normalnej zazdrości. Generalnie zazdrość jako taka, że np. facet obejrzał się za inną laską itd. nie wynika wcale z tego, że to było jakieś dziwne zachowanie faceta – przecież mężczyźni non stop gapią się na kobiece tyłki! W porażającej większości przypadków, to uczucie występuje, bo w porównaniu z osobą, o którą jesteśmy zazdrośni, wydaje nam się, że wypadamy słabo. Tak więc brak zaufania w dużej mierze bierze się też z własnych kompleksów i niedowartościowania. Trochę mi łatwiej to wszystko pokonać, bo jestem narcyzem i egocentrykiem, i tak naprawdę nie znam za dobrze uczucia zazdrości. Tak czy siak ludzie, chcecie być pewni waszego partnera? Bądźcie pewni siebie!

——-

Zainteresowanych moim blogiem zapraszam do subskrybcji. Gwarantuję ZERO SPAMU oprócz e-maili informujących, o pojawieniu się nowego posta. W każdej chwili z subskrybcji można zrezygnować:

Follow button - prawy dolny róg

Seks z eks

W drugiej klasie liceum poznałem dziewczynę. 31 sierpnia 2007 byłem już w internacie, ponieważ do szkoły przyjeżdżało się dzień przed rozpoczęciem zajęć. Jako, że to był mój drugi rok w tej szkole wszystko już znałem. Postanowiliśmy z kumplem przejść po wszystkich pokojach i zobaczyć nowe laski. Przeszliśmy cały internat i dopiero pod koniec podróży dotarliśmy do pokoju, w którym ją poznałem. Praktycznie od pierwszego spojrzenia wiedziałem, że będę się starał zostać jej chłopakiem. Pod koniec listopada całowaliśmy się pierwszy raz i to oficjalnie był początek naszego związku. Byliśmy razem 9 miesięcy – to była moja druga partnerka seksualna. Pierwszy nasz wspólny raz uprawialiśmy po 3 miesiącach związku, 6 miesiącach znajomości.

Dlaczego zerwaliśmy? Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że niespecjalnie ją lubię, bo miała parę cech, które początkowo myślałem, że wynikają z tego, że słabo się znamy i jest nieśmiała, ale to trwało i trwało, a ona się nie zmieniała. W trakcie trwania naszego związku z seksem bywało różnie. Często mi odmawiała, a czasem po prostu nie mieliśmy dla siebie miejsca (internat raczej nie zapewnia parom zbyt wiele prywatności). Kiedy już jednak się kochaliśmy było całkiem w porządku, ale bez rewelacji (z mojej strony również, miałem 17/18 lat więc Casanovą nie byłem, z resztą do dziś nie jestem).

Zerwałem z nią na początku 3 klasy. Ona starała się utrzymywać kontakt, jednak ja się odcinałem z myślą, że im mniej mnie widzi tym szybciej zapomni. Oczywiście bzdura, bo tak czy siak byliśmy na siebie skazani – mieszkaliśmy w jednym budynku. Pod koniec trzeciej klasy przyszła do mnie do pokoju, po chwili rozmowy jakoś przypadkiem czegoś nie dosłyszałem i zapytałem “słucham?”, na co ona odpowiedziała “nie mów słucham, bo…” [cię wyrucham], jako że nie dokończyła tego zdania to ponowiłem pytanie, ale w pokoju było kilka innych osób, którzy zaczęli nas słuchać więc opuściliśmy ten temat. Wieczorem na gadu-gadu zagadała do mnie, a ja od razu zapytałem “słucham?” – zapytała tylko czy idziemy się pieprzyć. Na moje szczęście miałem klucz od pustego pokoju w internacie (i tylko ja go miałem) i tam kazałem jej czekać mówiąc, że zaraz przyjdę (nie chciałem, żeby nas widziano jak idziemy tam razem). Gdy przyszedłem pod pokój ona już tam stała, ubrana lekko, bez stanika – pod koszulką sterczały jej sutki. Bez żadnego słowa otworzyłem pokój, weszliśmy i zaczęliśmy się całować namiętnie jak nigdy dotąd – chyba obydwoje tęskniliśmy za tym – a jednocześnie wiedzieliśmy co lubi to drugie. Gra wstępna niemal nie była potrzebna, ponieważ obydwoje byliśmy nakręceni stojąc już pod drzwiami. Nie wiem co myśleli nasi współlokatorzy jak zniknęliśmy z pokoju na 2 godziny, ale to był chyba najlepszy seks w moim życiu. Czerwcowa noc, internacki pokój i piękne podsumowanie naszej znajomości – ona chciała tego tak samo jak ja, a może nawet bardziej – bo ja mogłem zawsze wyrwać kogoś innego, a ona wiedziała, że seks z byłym jest ogólnie przez społeczeństwo akceptowalny.

Dlaczego o tym napisałem? Wiem, że rzesza lasek się ze mną nie zgodzi, ale panowie – jeżeli po związku jest taka opcja bzykajcie swoje byłe jak najczęściej. Nie wdawajcie się w rozmowy o powrocie – po prostu czysty seks. Strasznie żałuję mojej początkowej decyzji o tym, żeby starać się zniknąć jej życia – tak czy siak w tym liceum nie miała już szansy sobie nikogo znaleźć, a pewnie swoje potrzeby miała, które ja mogłem (i chciałem) zaspokoić. Głupie przekonanie o słuszności i szlachetności mojego postępowania zabrało mi wiele ciekawych nocy.

[…] a wiedział, że pieniądze mają czarodziejską moc: z nimi nikt nie jest samotny.

Tytuł to cytat z Alchemika Paulo Ceohlo – nie miałem (nie)przyjemności czytać tej książki, ponieważ porównanie tego autora do “literackiej choroby wenerycznej dzisiejszych czasów” znalezione gdzieś w internecie jakoś mnie odstraszyło. Jednak tytuł ten i wypowiedź innego, kolejnego internetowego geniusza związków skłoniły mnie do napisania postu – Czy pieniądze są, aż tak w związku z kobietą potrzebne jak się o tym mówi/pisze? Czy ich brak jest równoznaczny z brakiem zainteresowania wśród płci przeciwnej?
Mógłbym przytoczyć wiele dzieł, które w dużym uproszczeniu (a czasem dosłownie: patrz. Testosteron) mówią, że “wszystkie one to kurwy są…”. DLACZEGO? Wydaje mi się, choć wiele ludzi (a w szczególności kobiety) kłóci się ze swoją naturą, że winna jest biologia. To całkiem naturalne, że samice selekcjonują samców, ba! Samice pingwinów uprawiają prostytucję w zamian za mięso. Dla samic innego gatunku ptaków (nie pamiętam nazwy) “geny” samców to sprawa drugorzędna, decyzje o poczęciu potomstwa podejmują na podstawie … gniazd jakie tworzą samce. Pewnie wychodzą z założenia, że skoro dożył wieku rozrodczego to geny wystarczą, a luksusu nigdy za wiele.
Jak to wszystko ma się do ludzi? Jesteśmy o wiele bardziej skomplikowani od ptaków – wszak jesteśmy chyba uważani za najbardziej psychologicznie złożone zwierzę na świecie. Rozmawiając niedawno z moją przyjaciółką sama miała rozterki na temat doboru faceta – ma 24 lata, wiele z jej koleżanek to już matki, żony … może kochanki (nie wiem, nie pytałem :)). Opisując jednego faceta zaznaczyła, że dobrze radzi sobie finansowo i jej to w jakimś stopniu imponuje. Uważam to za zdrowe myślenie – ma tyle lat, że rozgląda się za facetem na całe życie. Właśnie teraz przyjdzie jej podjąć decyzje, które będą ważyć o jej losach.

No ok, ale to dorosła osoba, która nie spotkała w liceum/studiach wymarzonego mężczyzny – bo co z takimi dziewczynami? Przecież w liceum (a często i na studiach) prawie żaden facet nie ma kasy (ta od rodziców się nie liczy). Co wtedy? Gdzie to całe kobiece “kurewstwo”? Wydaje mi się, że to chyba dlatego właśnie młode dziewczynki lubią “badboy’ów” – to oni rządzą grupą, są wysoko postawieni, zbuntowani i silni psychicznie (takie przynajmniej sprawiają wrażenie). Takie rezolutne dziewczę w swoim rozumku składa puzzle “On to na pewno sobie w życiu poradzi”. Oczywiście jak od każdej reguły są wyjątki tak i dziewczynki z liceum, które selekcjonują facetów na podstawie ich inteligencji (gratuluję dojrzałości w młodym wieku – dobre kryterium) zazwyczaj poznają “miłość swojego życia” dużo wcześniej niż te badboy-loverki, które kiedy ze swoim związkiem zderzą się z prawdziwym życiem zrywają z facetem i szukają dalej (podczas gdy panny, które wybierały w liceum naprawdę zaradnych, a nie silnych facetów często wciąż cieszą się szczęściem) … kogoś z kasą (a nie siłą), bo to w tym wieku oznaka władzy. To nasze pingwinie mięso, to nasze ptasie gniazdo.
Chcę tylko zaznaczyć, że jeżeli kasa to nie jest jedyny powód związku to reszta jest zdrowym podejściem. Skoro można znaleźć fajnego faceta z kasą lub fajnego faceta bez kasy to po co wielce eksponować nasz kręgosłup moralny. To głupota – pomyślcie o mięsie, o gnieździe ! 🙂
Wydaje mi się, że właśnie tak zinterpretowałbym tytułowy cytat – dlatego, że ZAWSZE ptaszyna bez ptaka będzie szukać ptaka z gniazdem.

No dobra, a co mają zrobić faceci bez kasy? Czy to dla nich miłosna śmierć? Jeśli kasa, której nie mają to jedyne co mogą zaoferować to tak, ponieważ potrzeba duuuużo kreatywności, aby skutecznie zabawiać dziewczynę bez wygórowanych nakładów finansowych. Sam przez to przechodziłem. Kiedy poznałem moją dziewczynę (której rodzina jest dużo bardziej zamożna od mojej i jest przyzwyczajona do kasochłonnych zabaw) nie pracowałem, bo nie miałem szans uciągnąć pracy i studiów. Robiłem z siebie durnia na każdym kroku tylko, żeby się śmiała (np. nie zwracając uwagi na sąsiadów i przechodniów odśpiewanie i zagranie na gitarze z balkonu piosenki grabaża – raissa kiedy wracała z zakupów) i jakoś to wystarczało. W między czasie znalazłem ofertę pracy, którą byłem zainteresowany i ok – teraz mam kasę, pracę full wypas – ale wydaje mi się, że nasz związek ucierpiał na tym. Teraz kiedy mogę po prostu zabrać ją do kina niż świrować moja kreatywność spadła do 0. Po prostu mi się nie chce, a przez to czuję rutynę w naszym związku. Niemniej jednak da się poderwać dziewczynę nie mając pieniędzy. Trzeba odpowiednio dobrać kobietę i udowodnić, że to stan przejściowy, a nie wieczysty.

Znieczulica – czyli afterlove story

Prawie dwa lata temu się zakochałem. Tak na maksa. Tak chemicznie. Żeby nikogo nie zniechęcić to nie będzie post o tym jak mi było przykro. Bo nie było. Wydaje mi się, że jestem człowiekiem, który każdą porażkę emocjonalną potrafi znieść. Wychodzę z założenia, że nie ma uczucia, którego nie można się pozbyć jeśli się tego chce. Tak więc dzisiaj napiszę o tym, jak w miarę gładko pozbierałem się po swoistym “koszu” od dziewczyny moich marzeń i o tym jakie to miało następstwa.

Punktem zaczepienia każdego wyperswadowania sobie kogoś z głowy jest wola. Nienawidzę kiedy ludzie jęczą, że “tak za nim/nią tęsknią” –  tęsknicie, bo ciągle liczycie, że coś jeszcze się wydarzy, że osoba, która was odrzuciła zmieni zdanie. Gówno prawda, nie zmieni. Skoro miała cię w dupie na wstępie do dlaczego nagle miała by zacząć was kochać? Za każdym razem kiedy dana osoba przychodzi do głowy trzeba po prostu siłą woli zwrócić uwagę na inny temat.

Przez pół roku jedynymi emocjami, które naprawdę przeżywałem w tamtym czasie były związane z tamtą dziewczyną. Więc zgodnie ze swoimi postanowieniami ucinałem je za każdym razem gdy próbowały mi zająć uwagę. Jednak spowodowało to u mnie dziwny stan. Przestałem się wszystkim przejmować. Nie czułem dosłownie nic. Dowiedziałem się, że mój współlokator, znajomy od 4 lat ma przerzuty nowotworu i czeka go poważna i groźna operacja – moja reakcja? “Aha”. Bzykanie lasek na imprezach? Nie ma problemu.  Wykorzystywanie cudzych uczuć dla własnej przyjemności? Proszę bardzo. Przejmowanie się cudzą krzywdą? Nie dziękuję. W pewnym momencie dotarło do mnie, że emocjonalnie jestem totalnie sam. Oddaliłem się od swojego najlepszego przyjaciela, z którym łączy mnie już 14 letnia znajomość. Cieszyłem się, ze nie jestem zakochany, cieszyłem się, że ta laska mnie już nie obchodzi, ale nie zauważyłem, że nic mnie nie obchodzi. Żyłem od picia do picia. W pewnym momencie doszło do tego, że zacząłem szukać fuck-friend.

Wydaje mi się, że gdybym wtedy znalazł taką znajomość to utopiłbym się w tym. Tak już by zostało. Jednak wydarzyła się rzecz, która wstrząsnęła moim światem na tyle, że znowu zacząłem się przejmować. Na jednej z imprez koleżanka, dziewczyna mojego dobrego kumpla zaczęła się do mnie przystawiać. Ewidentnie zaoferowała mi siebie. Niestety miałem w dupie świat i kolegę, który był w drugim pokoju. Poszliśmy do mojego łóżka nawet nie wiem kiedy byliśmy bez ciuchów, za to wiem kiedy otworzyły się drzwi i stał w nich chłopak bohaterki. Zobaczył co musiał zobaczyć. Nawet nie przerwałem. Dymałem ją całą noc, bo nie mogłem dojść. Przez poczucie winy? Wypity alkohol? Wiem jedno – nie jestem długodystansowcem, ale tej nocy co najmniej jedno z nas nie miało orgazmu. Byłem to ja. Kiedy wytrzeźwiałem faktycznie zacząłem czuć. Miałem kaca moralnego jak stąd do Gruzji (a mieszkam na zachodzie polski :))

Kolega nie podaje mi dzisiaj ręki za czym specjalnie nie tęsknię. Nie rozmawiamy ze sobą, a jesteśmy na wielu wspólnych imprezach, bo mamy mocno trzymającą się ekipę znajomych. Sytuacja miała miejsce rok temu, a nie zamieniliśmy słowa. Pewnie nie zamienimy i mu się nie dziwię. Pomimo wszystkich negatywów tej sytuacji to bardzo cieszę się, że zaistniała. Po pierwsze to był jeden z najlepszych stosunków jakie miałem, bo laska naprawdę znała się na rzeczy. Po drugie powróciłem do świata żywych, zacząłem myśleć, że być może czas zacząć stały związek, a moi znajomi nadal są razem (to akurat jest chore, bo ja bym nigdy nie wybaczył tego dziewczynie – chociaż być może on nie jest świadomy, że to ona mnie namówiła). A wy? Macie na swoim sumieniu totalną znieczulicę? Byliście kiedyś przeżarci goryczą do szpiku kości? Mieliście epizod “tylko ja” ?

4006 life’s problems

4006 postów na forum (http://forumowisko.pl/). 4006 wypowiedzi, które mogłyby opisać moje ostatnie 5… prawie 6 lat życia. 4006 postów, w których przelałem ogromne pokłady nienawiści do ludzkiej głupoty, nieśmiałości, beznadziejności i słabości. Około 2000 postów, w których zmieszałem kogoś z błotem, ośmieszyłem, zrobiłem z kogoś słabeusza lub kretyna. Około 1000 postów, w których zrobiłem z siebie bohatera, w których mogłem się pochwalić rzeczami, z których ówcześnie bylem dumny, a których inni faceci (a raczej chłopcy, a może i dziewczyny) mogli mi zazdrościć. Wreszcie około 1000 postów, w których rzetelnie doradzałem ludziom, w sytuacjach, które dla mnie są banalne i takie przyziemne, a dla innych stanowią sens istnienia. Miłość, seks, zdrada, przyjaźnie.

4006 postów, w których jestem faktycznie sobą w danym momencie. Czytając je od pierwszego można widzieć jak wiele u mnie się zmieniło. Jak bardzo ja się zmieniłem i co przeżyłem. Uświadomiłem sobie właśnie, że przelałem 4006 przemyśleń na różne tematy, których nikt nigdy już nie odkopie chociaż są na wyciągnięcie ręki. Nawet ja sam, bo mi się nie chce. Szkoda, bo gdybym każdy swój post zapisywał również do pliku dziś mógłbym być sławny jako 21-letni autor książki filozoficznej pt. “Czym bawią się chłopcy w wieku 15-21 lat”. Nazywam się ponury_murzyn.

A ilu z was udziela się na różnych forach? Lubicie dyskutować o problemach innych? Czy raczej są to fora tematyczne stricte związane z waszymi zainteresowaniami. Czy jest ktoś, kto również tak długo jak ja przebywa wśród jednej internetowej społeczności i ani myśli z niej rezygnować. Kogo bezsensownie wciąż pociągają problemy innych, bo sami nie macie problemów? Bo te które macie nie wydaja wam się tragedią tylko przejściową sytuacją? Jak długo jeszcze będę wchodził wciąż do działów “Miłość, przyjaźnie i znajomości”, “Sexi – wasze rozmowy i doświadczenia” – czytając wciąż takie same tematy i ciągle znajdował poniekąd satysfakcję z życia cudzym życiem. Przeżywaniem cudzych emocji. Po tych latach mogę powiedzieć jedno – Sztuka teatralna pod tytułem “Life’s problems” jest jedna. Zmieniają się tylko aktorzy.

Dziewice, seks i narkotyki

Nie, nie o tym będzie ten post, ale pewnie wielu z was taki tytuł przyciągnie, a innych zniesmaczy przez co wzbudzi ciekawość. Jeszcze inni przewidując jego treść będą chcieli go skrytykować. Na szczęście lub nieszczęście dzisiaj nic z tych rzeczy. Chciałem po prostu się przedstawić, a lubię robić efektowne wejście.

Na początku powiem o czym będzie ten blog, bo pewnie większość z was nie obchodzi kim jestem – głównie o beznadziejności ludzi, o seksie o tym jak poradziłem sobie w życiu, w niektórych sytuacjach i o tym jak takie sytuacje rozwiązać, o moim podejściu do religii oraz o moich obserwacjach. Będzie też trochę o tym co przeżyłem, bo mam kilka popierdolonych historii do opowiedzenia. Chcę zaznaczyć, że to nie kolejny blog w stylu “świat mnie nie rozumie, jestem taki smutny”, a raczej “nie rozumiem tego świata przez co jestem wkurwiony”.

A teraz jeśli jeszcze to kogoś interesuję to napiszę kilka sów o sobie. Jestem przyjaźnie nastawionym do świata 21-latkiem. Nienawidzę ludzi. Agorafobik rocznik 1990. Studiuję informatykę, ale tak naprawdę moją pasją są ludzie. Uwielbiam was krytykować i was nienawidzić. Pasjonat muzyki. Mimo, że potrafię zagrać na trąbce, waltorni, pianinie i gitarze nigdy nie nazwę się multiinstrumentalistą, bo w dzieciństwie miałem za małe jaja, żeby skończyć szkołę muzyczną, z której zrezygnowałem po dwóch latach i w efekcie na żadnym z tych instrumentów nie gram na tyle dobrze by być z tego zadowolonym. Do dzisiaj tego żałuję, jednak fortepian co jakiś czas odkurzam, a gitara jest męczona przeze mnie codziennie.

Post Scriptum. Nie wiem o czym będzie kolejny post i kompletnie nie wiem czym was zachęcić, żebyście tu wrócili, no ale wróćcie. Staram się być wg wszelkich norm zdrowy psychicznie, więc nie lubię gadać do siebie.