Jestem przyjaźnie nastawionym do świata 21-latkiem. Nienawidzę ludzi.

Związki, relacje, uczucia, doświadczenia

Cześć, jestem Mateusz.

Zainspirowany tym: http://www.youtube.com/watch?v=wVOLDJHK5Q0 piszę dziś. Trochę odejdę od mojego cyklu plotkowania o spotkanych charakterach. Czasami lubię być w centrum uwagi 😉

Cześć, jestem Mateusz – jestem agorafobikiem, boję się tłumów. Zwyczajne wyjście na miasto często wiąże się u mnie ze stresem i dziwnym niepokojem. Mam przekonanie, że wszyscy są wobec mnie niechętnie nastawieni i chcą mnie skrzywdzić. Nie potrafię określić dokładnej przyczyny, bo to nie występuje zawsze. Żeby było śmieszniej uwielbiam występować publicznie. Prowadzę mnóstwo szkoleń, warsztatów, jestem prelegentem na konferencjach. Przebywanie na scenie, nawiązywanie kontaktu z publicznością sprawia mi przyjemność.

Cześć, jestem Mateusz – słucham każdego rodzaju muzyki. Nie dlatego, że nie mam gustu. Właściwie jestem bardzo wybredny jeżeli chodzi o muzykę. Gram na wielu instrumentach i uwielbiam śpiewać. Nie przeszkadza mi to jednak w czerpaniu przyjemności z słuchania takich kawałków jak Gangam style, Ona tańczy dla mnie itp., żeby zaraz potem przełączyć na Amona Tobina, Yann’a Tiersen’a czy Grzegorza Turnaua. Potem poleci System Of A Down, Slugabed, Flying Lotus, Jacek Kaczmarski i … mógłbym tak naprawdę długo. Kolejność przypadkowa.

Cześć, jestem Mateusz – lubię się odurzać. Lubię odmienne stany świadomości. Gdy byłem młodszy dosyć mocno praktykowałem Świadome śnienie, wprowadzanie się w trans. Dziś już tylko alkohol i inne używki.

Cześć, jestem Mateusz – jestem programistą. Od zawsze. Odkąd pamiętam lubiłem potrafić przy komputerze zrobić więcej, niż rówieśnicy. Lubiłem (i lubię) gdy ktoś mnie prosi o opinię, radę związaną z szeroko pojętym IT. W ogóle lubię świecić wiedzą. Nawet w gimbazie miałem przez moment nickname “filozof”, bo przy każdym temacie potrafiłem się rozwodzić znacznie bardziej niż wymagała tego sytuacja.

Cześć jestem Mateusz – jestem zarozumiały. Przyzwyczaiłem się, że w sporach zazwyczaj mam rację i przez to rzadko w ogóle słucham opinii innych. Trzeba mi czarno na białym pokazać, że nie mam racji – a dopiero wtedy w ogóle przyjmę ewentualność pomyłki. Jednak tak jak pisałem – jest to spowodowane tym, że naprawdę w przerażającej większości sporów w swoim życiu miałem rację. Nie mam problemu z przyznaniem komuś racji, jeżeli faktycznie ją ma.

Cześć, jestem Mateusz – a ty? Kim jesteś?


Faith in humanity: RESTORED

Dzisiaj miałem straszny dzień. Od 7:00 siedzę przy komputerze i dopiero przed chwilą (22:40) skończyłem grzebać w kodzie. Masakra.
Mam kolegę. Bogatego. Bardzo. Kolega jest ode mnie młodszy o 2 lata (albo o rok, nie pamiętam). Znamy się ze studiów, a teraz klepiemy kod w jednej firmie. Jeżeli o mnie chodzi to pracuję, zarabiam… moje powody są dosyć płytkie, jednak on jest na bezpłatnych praktykach. Gość ma strasznie bogatych rodziców, kupili mu mieszkanie, auto, kupują gadżety. Mimo to gość odbywa bezpłatne praktyki u nas w firmie tylko po to, żeby zdobyć doświadczenie. Prawdopodobnie nie musiałby pracować nigdy, ani studiować. Jego rodzinie wystarczyłoby na spokojne życie na długi czas, bo mają już dobrze rozkręcony biznes, którego wystarczy pilnować. Mimo to gość poświęca swój wolny czas tylko po to, żeby się rozwijać. Odwala kawał roboty i nikt mu za to nie płaci.
Postawa godna naśladowania. Nie wiem czy gdybym miał tyle pieniędzy to lenistwo nie wzięłoby nade mną góry. A może nie? Może chęć sukcesu dziedziczymy w genach i jeżeli rodzicom się udało to potomkowie mają dobrą motywację? Jak tak przeanalizowizowałem w głowie znajomych to zazwyczaj faktycznie rodziny jeśli są bogate to przez pokolenia 😛


Have you met Ted?

Nie mam dzisiaj za bardzo pomysłu na post, bo nikt mi nie wpadł w oko. Wczoraj byłem na imprezie quasi biznesowej i upiłem się jak zwykle na takich imprezach się upija. Dzisiaj rano w pracy musiałem przez pierwsze 3h ściemniać, że żyję, a uwierzcie mi to nic prostego, bo współdzielę chwilowo pokój z prezesem. //3 min przerwy, w której się zastanawiam kogo obgadać.

Have you met Ted? Wczoraj byłem wingman’em dla mojego kumpla. Podoba mu się jedna dziewczyna z mojego towarzystwa,  ale niestety nie jest mistrzem w podrywaniu lasek. Skakałem jak oszalały, żeby go wciągnąć w rozmowę. Załatwiłem mu dyskretnie miejsce obok tej dziewczyny (jeśli będziecie kiedyś skrzydłowymi to: usiadł kompletnie po drugiej stronie stołu, bo obok dziewczyn już nie było miejsca – poprosiłem laski “ściśnijcie się plz, bo nie chcę przez całą imprezę krzyczeć przez cały stół” TADAAAM, usiadł obok niej) … Cały czas starałem się pytać go o zdanie w różnych sprawach (generalnie uważam, że jeśli grono facetów pyta się o zdanie jednego gościa, to dziewczyny podświadomie uznają go za lidera, a to ciągnie go w górę w rankingu).

Wniosek po wczorajszej imprezie? Jak facet nie ma odwagi zacząć rwać dziewczyny, która mu się bardzo podoba, to powinien się głęboko zastanowić nad sobą – bo taki podjazd jaki przygotowałem… Tym bardziej, że mój kumpel nie jest zakompleksiony – po prostu jest socially awkward. Pamiętajcie Panowie, dziewczyny to tylko ludzie. Tak samo jak wy jedzą, piją, śpią, robią kupę, puszczają śmierdzące bąki, śpiewają pod prysznicem, wydurniają się kiedy nikt na nie nie patrzy… Nie boicie się z nimi rozmawiać, boicie się, że one nie będą chciały rozmawiać z wami – nic bardziej mylnego. Na imprezie każdy chętnie zamieni słowo z każdym jeżeli będzie można się podczas tej wymiany zdań uśmiechnąć kilka razy. Poza tym na imprezie jest o tyle łatwiej, że nie musicie zabawiać dziewczyny przez kilka godzin jak na randce – wystarczą dwa, trzy zdania, żeby złapać kontakt – jak nie będziecie mieli pomysłu co mówić dalej to nic się nie dzieje – przecież jest milion innych osób, z którymi można pogadać, które pogadają z wami, a co za tym idzie problem “niezręcznej ciszy” zostaje zażegnany.

Czekam z nadzieją na pierwsze lajki lub udostępnienia 😀

http://www.facebook.com/pages/HatefullGuy/304815332956562


złodzieje zapalniczek

Mamy w mieszkaniu współlokatorkę. Średnio za nią przepadamy. Nie sprząta, syfi, nie myśli o reszcie współlokatorów i dziwi się kiedy wkurzamy się, że trzeba jej otworzyć drzwi o 6:30 jak wraca z imprezy i nie ma klucza, bo najprawdopodobniej go zgubiła, ale nie chce się przyznać. Co śmieszniejsze, to jest właśnie ta była mojego przyjaciela, o którym pisałem kilka postów wcześniej.

Macie czasem tak ze współlokatorami, że lubicie ich ogólnie, ale nie macie ochoty z nimi mieszkać? Bo wydaje mi się, że właśnie w takiej sytuacji jesteśmy.

Pierwsze oznaki, że coś jest nie w porządku. Dostałem już pierwszej nocy kiedy się wprowadziła (niby oficjalnie, jeszcze miała nie mieszkać do października, ale pod koniec września nie miała co z sobą zrobić i chciała już przenocować “u siebie”. Wszystko OK, ale dostaję telefon o 4:30 “Mateusz otwórz, stoję pod drzwiami” – OK, idę. wchodzi do domu, pijana. Ale widzę, że drzwi nie zamknęła za sobą i mówi mi “dzięki, spoko, spoko idź spać.”. Przecież nie jestem idiotą. Wiem, że za tymi drzwiami stoi koleś i czeka, aż ja faktycznie usunę się z drogi.

Dlaczego ludzie kłamią? Boją się powiedzieć prawdy? przecież bym nie wywalił o 4 nad ranem kolesia, z którym wróciła z imprezy. Poza tym, kto jak kto – ale ja nie oceniam nikogo w sprawie rozwiązłości seksualnej (nawet jeśli to była mojego przyjaciela, w końcu już nie są razem). Takich sytuacji jak ta jest mnóstwo – zgubiła klucz, ale twierdzi, że nie – że u brata zostawiła, a z bratem pokłóciła się na śmierć i życie i się nie odzywa… po kilku takich jej wypadach, kiedy dzwoni o 5:00 czy 6:00 żeby jej drzwi otworzyć inny współlokator też wkurzył się niemiłosiernie. Moja kobieta podejrzewa, że podkrada jej kosmetyki i inne akcesoria kobiece. Trochę kwas nam się na chacie zrobił.

Ludzie nie bądźmy zakłamanymi wampirami energetycznymi. Chwila szczerości, zwierzeń dopełnienia obowiązków naprawdę nikomu nie zaszkodzi. Tym bardziej, że jeśli przyznałaby się do kilku kłamstw, a nie próbowała nas czarować (co wychodzi jej nie udolnie, bo każde kłamstwo po prostu śmierdzi na kilometr) to byśmy jej wybaczyli, a tak? Mamy to w nosie i tylko coraz bardziej nastawiamy się przeciwko niej.

Wczoraj nic nie napisałem, bo zapomniałem szczerze powiedziawszy. Ale i tak chyba nie miałem nic ciekawego do naskrobania. Dziś za to jestem lekko pijany i mam wenę.

P.S. Lajkować fanpage 😛

http://www.facebook.com/pages/HatefullGuy/304815332956562?fref=ts


“Tych kilka słów tak prosto w twarz”

A tak dla odmiany pokłóciłem się dzisiaj z dziewczyną. Co by w życiu za lekko nie było. Nie mam na dzisiaj weny, bo nie wychodziłem z domu prawie. Byłem tylko w garażu walczyć z samochodem, ale przegrałem.

W weekend też pewnie nic nie skrobnę, bo raczej zapowiada się po prostu leniuchowanie, a pisanie na siłę też chyba by sensu nie miało. Poza tym i tak pustki tutaj i pewnie piszę to dla samego siebie 😉

Do poniedziałku,

Cześć!


Mentalista

Oglądaliście kiedyś EZO.TV? Dzisiaj spędziłem tam około godziny i jestem pod wielkim wrażeniem wróżbity Macieja. Gość jest świetnym manipulatorem. Szacunku do niego nabrałem gdy zadzwoniła kobieta i zapytała “czy mężczyzna, z którym jest w związku ma kontakt z ex-kochanką?”. To w jaki sposób gość jej odpowiedział rozwaliło mi czaszkę. Wydaje mi się, że trafił do niej maksymalnie jak się dało w tej sytuacji i nie dziwię się, że ludzie, którzy nie są przyzwyczajeni do samodzielnego myślenia tak łatwo dają się wkręcić. Jego odpowiedź: “Pani Aniu, karty mówią, że to kobieta nachalna, przepraszam za wyrażenie, ale po prostu upierdliwa” (pauza, oczekiwanie na reakcje) Pięknie skonstruowane zdanie – całkowite zrzucenie winy na kochankę – dzwoniąca usłyszała dokładnie to co miała usłyszeć. Nieważne, że pytanie było zupełnie inne. W całej tej sytuacji to słuchaczka po prostu była zagubiona, miała partnera, którego podejrzewała o ciągnięcie poprzedniego romansu – usłyszała, że tą złą w tym “trójkącie” jest była kochanka – dostała odpowiedź na pytanie? Nie. Jest teraz spokojniejsza? Oczywiście, przecież jej partner jest w porządku, więc ich związek też jakoś przetrwa. To ta lafirynda wszystkiemu jest winna. Moja dziewczyna powiedziała, że chyba go przeceniam i tam aż tak tęgie przemyślenia nie lecą, ale wydaje mi się, że w tej EZO.TV to wróżbicie Maciejowi do słuchawki nadaje sztab psychlogów, którzy właśnie czytają sytuacje i dobierają słowa. Sam rozumiem te sztuczki i nienabrałbym się na nie, wciąż mimo to jestem pod wrażeniem ich precyzji. (Oczywiście nie w każdym przypadku, czasami widać, jak wróżbita “nie może się połączyć energetycznie z słuchaczem” 🙂 ) A wy? Zastanawialiście się kiedyś czy ludzie, którym najczęściej się zwierzacie to nie są po prostu sprytni mentaliści? Że tak dobrze wam się zwierza właśnie im, bo mówią o wszystkim w taki sposób, że dobrze się tego słucha?


Smartphones stupid people

dzisiaj nie bede mial czasu, zeby usiasc do komputera i naskrobac, ale jestem w autobusie i napisze z telefonu. a co, mamy XXI wiek. przepraszam za literówki i brak polskich znaków.
dzisiaj wracam z pracy i stoi sobie taki dresik, buty obdarte i ogólnie źle mu z oczu patrzy. nie popuszcza żadnej dziewczynie. każdy tyłek zobaczony, nie nie dyskretne zerknięcie. wlepiony wzrok jakby pierwszy raz widział.
zmęczony życiem, raczej mało ambitny, bo co taki dres może mieć za ambicje.
tym dresem jestem ja. wracałem z pracy w dresie ponieważ zacząłem biegać, jednak nie jestem w stanie jeszcze przebiec całego dystansu wiec podjezdzam kawałek. patrząc na swoje odbicie w szybie wyglądałem tak wlasnie jak opisałem. tyłki też oglądałem bezczelnie bo po pracy nie miałem siły sie ukrywać.. ciekawe czy tylko ja siebie tak odebrałem 🙂

lajkowac fanpage!


“Smutasy, mazgaje”

“Zawsze myślałem, że rano w tych tramwajach,
Jest wesoluśko, że radość was upaja,
A tu Garbary, szare mary Tuchobole Zdrój,
Dlaczego? Ludu ty Mój?”

Ah, panie Smoleń – nic się nie zmieniło. Kiedy wstaję do pracy oczywiście jest ciemno, no bo taka pora roku, kiedy wracam z pracy jest już ciemno… no bo wiadomo, taka pora roku.

Ostatnio zepsuł mi się samochód, a co za tym idzie do pracy i na uczelnie jeżdżę tramwajami. Początkowo przesiadka z samochodu na komunikację miejską – szok dla organizmu. “Co się stało? Jak wy ludzie w ogóle możecie jeździć publicznym transportem?!”. Żule, tłok, stoisz, bo starasz się nie być gburem i ustępujesz starszym miejsca, a co najgorsze … na te pojazdy trzeba czekać! To chyba największa bolączka po przesiadce – że już nie wychodzę jak mi wygodnie tylko wtedy kiedy trzeba. Jednak po 2 tygodniach się przyzwyczaiłem – w czwartek najprawdopodobniej naprawię samochód, bo dostałem już części, ale poważnie zastanawiam się czy nie zostać przy komunikacji. (Brak zmartwień o parkingi, można czytać podczas jazdy)

Tyle, że ja tam nie o tym dzisiaj chciałem. Nawet nie do końca cytat mi pasuje, bo sytuacja jak wracałem z pracy. Wsiadam, bilet, stoję… “dryn dryn” gdzieś tam z siedzenia pode mną. “Noo sieema.. No… ta… no … a bułki kupiłeś? … No ale ja lubie tylko takie kajzerki… no Rafał weź skocz kup mi … a coś do tych bułek kupiłeś? … ” itd. No i rozumiem rozmowe, po cichu gdzieś w kącie tego tramwaju … NIE. Drze się laska o bułkach, jedzeniu, a ja jak większość ludzi, bo przestudiowałem ich miny mają na myśli jedno… “ZAMKNIJ SIĘ”. Głodni, zmęczeni po robocie… “ale ja lubię tylko takie kajzerki…”. Błagam was ludzie, nie gadajcie o żarciu w tramwajach między 15:00 a 19:00. Nie gadajcie też przez telefon tak, że nikt inny już porozmawiać nie może – przecież da się spokojnie mówić po cichu i nadal słychać rozmówcę.

Jako, że zdaję sobie sprawę, że pisanie codziennie może obniżyć jakość tekstów, szukam jakiegoś rytmu, który nadałby sens tym postom. Wpadłem na pomysł, że codziennie będę obgadywał osobę bądź osoby (ale ze sobą powiązane), nad którymi zdarzyło mi się mieć dłuższe przemyślenia w ciągu dnia. Wydaje mi się, że taki cykl miałby jakiś sens i jakoś by usystematyzował moje wpisy. Przedsmak był dzisiaj, ale ta dziewczyna była mało ciekawa – znam lepszych ludzi 🙂

Założyłem FanPage na facebooku – pusty jak butelki wódki po libacji, ale jak ktoś chce mnie śledzić to chyba najłatwiejszy sposób. Lajkujcie, share’ujcie i widzimy się jutro, pozdro

https://www.facebook.com/pages/HatefullGuy/304815332956562?ref=ts&fref=ts


Buuuja! :)

Hm, dziś (wczoraj) wieczorem dostałem mail’a z informacją,że ktoś tu coś skomentował. Jakoś natchnęło mnie to do naskrobania paru słów i do postanowienia, że od dziś będę wrzucał tu choćby kilka zdań codziennie. 

Oglądacie lekkostronniczy na youtube? 🙂 A powinniście, bo program jest dobry. 

Od ostatniego wpisu w moim życiu trochę się zmieniło – przede wszystkim od maja do zeszłego tygodnia byłem bezrobotny. Skończył się projekt, który realizowałem w poprzedniej firmie, a przed następnym zażyczyłem sobie podwyżki i szefowie podziękowali za współpracę. Wydaje mi się jednak, że z dwóch powodów na dobre mi to wyszło. 

1. Wspólnie z kumplem napisaliśmy projekt, który będzie pierwszym projektem naszej firmy (na dniach mamy zamiar uzupełnić papiery)

2. Byłem na bardzo ciekawych wakacjach – wspólnie ze znajomymi zrobiliśmy sobie Eurotrip.  (Niemcy -> Holandia -> Francja -> Włochy). 

Od zeszłego tygodnia mam nową pracę (w tej samej branży), a zarobione pieniądze zamierzam zainwestować w swoją firmę. Średnio wierzę w wielki jej sukces, ale wydaje mi się, że jako student niczym nie ryzykuje, a zdobyte doświadczenie na pewno się przyda. Z drugiej strony też nie spisuję się na straty z góry, bo wtedy taka inwestycja byłaby po prostu głupotą.

Patrząc na statystyki mojego bloga największą uwagę przykuwał post o częstotliwosci uprawiania seksu – jeśli was to interesuje to nic się nie zmieniło. Po prostu się przyzwyczaiłem. Człowiek jak kocha jest zdolny do poświęceń. 

Opowiem wam historię. Mam przyjaciela. Znamy się od dziecka, a nasza przyjaźń zaczęła się w podstawówce, kiedy udało mi się z niego wyciągnąć jakąś osobistą (oczywiście jak na ten wiek SUPER-WAŻNĄ) pierdołę. Zdobyłem jego zaufanie, nie zawiodłem i wielokrotnie w przeciągu lat się wpieraliśmy, doradzaliśmy sobie i ogólnie każdy problem, który przydarzył się jednemu z nas rozpatrywaliśmy wspólnie. 

W gimnazjum mieliśmy ekipę, w której tylko my cokolwiek sobą reprezentowaliśmy – wiem, że być może nie powinno się w gimnazjum już spisywać ludzi na straty, ale jakoś to się sprawdziło. Tylko my poszliśmy na studia, tylko my nie mieliśmy jak dotąd problemów z prawem (piszę z prawem, a nie z policją, bo zdarzyło mi się być spisanym za piwo w miejscu publicznym :), jednak oni to grubszy kaliber). Pamiętam jego słowa, które wydawały się być tak mądre i przemyślane jak na 14-latka “oni są bezmyślni, bo dzisiaj się bawią zamiast jakoś wystartować w przyszłość, a młodość zaraz minie i będą żałować, że nie osiągnęli w życiu więcej”. 

Jesteśmy z rocznika 90′. Powinniśmy mieć już tytuł inżyniera itd. Jednak powody, dla których ja nie skończyłem jeszcze studiów, a dla których on są tak odległe od siebie. 

Jak już pisałem w poprzednim poście, uważam że to co oferuje mi uczelnia w mojej branży jest spóźnione kilka lat. Materiał jest tak naprawdę w wielkim procencie nieprzydatny w pracy. Wiem co mówię, uwierzcie. Tak więc omijam raczej zajęcia, zdaję tylko te przedmioty, które zdać najłatwiej i skupiam się na pracy zawodowej – zakładam, że prędzej czy później te studia skończę. Jednak strasznie uwielbiam to co robię (jak byłem bezrobotny programowałem minimalnie 6h dziennie, w piątek świątek i niedzielę), teraz kiedy znowu mam pracę to spędzam nad kodem jeszcze więcej czasu – to jest to co kocham, to jest to co w życiu chcę robić. 

Mój przyjaciel natomiast krótko po wakacjach zerwał z dziewczyną. Od tamtej pory na palcach rąk policzyłbym dni, w których był trzeźwy (pije dla imprezy, nie z żalu, a przez jego łóżko przewalają się duże ilości przypadkowych panienek. Rozstanie to była jego świadoma [zresztą bardzo dobra moim zdaniem] decyzja). Opowiada mi o kole naukowym itd. ale mam wrażenie, że go wcale to nie pociąga – chce bardziej się tym zająć z obowiązku, z potrzeby bycia ambitnym, a nie z samego jestestwa. Prawdopodobnie uwali kolejny rok. Ma na barkach kredyt studencki i masę innych zobowiązań (część również finansowych). Czy powinienem mu teraz zacytować jego słowa z przed lat? Zaszedł już tak daleko – o wiele dalej niż nasi znajomi z gimnazjum – a zaczyna pikować w ich kierunku w zatrważającym dla mnie tempie. Wspominałem mu już delikatnie, że przegina, zwracała mu uwagę moja dziewczyna – jednak on to zbywa, że wszystko jest OK, że w końcu weźmie się w garść. 

Nie mam zbytnio odwagi, żeby robić prawdziwą interwencję, opierdolić go z góry na dół – nie wiem na ile to przyniesie efekty, nie wiem na ile nasza przyjaźń jest silna by taką próbę wytrzymać. Na pewno znajdzie się mnóstwo teoretyków, którzy nakażą mi iść, walić prosto z mostu – dla mnie to jednak nie jest takie proste, ponieważ ode mnie to też będzie wymagało mnóstwo siły psychicznej, na którą nie wiem czy mnie stać. Poza tym nie wiem jak to zostanie odebrane czy jako troska, czy jako oskarżenie, czepianie się. Przecież jest dorosły – powinien wiedzieć co robi. Tylko mam wrażenie, że w tym co robi jest “bezmyślny, bo dzisiaj się bawi zamiast jakoś wystartować w przyszłość, a młodość zaraz minie i będzie żałować, że nie osiągnął w życiu więcej”.


Zmęczenie materiału

Dzisiejszy post, będzie trochę marudzeniem EMO chłopca. Co prawda nie mam zamiaru się ciąć z powodu ostatnich zajść w moim życiu jednak czuję, że mój świat nie wygląda tak jak bym chciał. Co skłoniło mnie do tego napisania tych wypocin? Świadomość, że podobnie do mnie czuje się pewnie bardzo dużo ludzi, a nic z tym nie robimy. Pierwszą rzeczą, która mnie przybija są studia. Studiuję informatykę – z tym też wiążę karierę zawodową, ba – kariera zawodowa już się rozpoczęła, bo od roku pracuję jako programista na etacie, a moi szefowie są zadowoleni z mojej pracy. Dlaczego więc uczelnia jest powodem moich problemów? Uczą tam bzdur – co szczególnie mnie boli jak prowadzący mówią “pójdziecie do pracy to zobaczycie”. Naprawdę często muszę gryźć się w język, żeby nie powiedzieć “gówno prawda, praca jest 500x mniej stresująca niż zajęcia z chorymi z niespełnionych ambicji prowadzącymi”. Nie twierdze, że wszystko to bzdury, ale uwierzcie mi… jest naprawdę wiele zbędnych przedmiotów (nie mających nic wspólnego z pracą zawodową) , które są utrzymywane tylko po to, by ekipa profesorów, którzy mają niezłe plecy we władzach uczelni mieli ciepłe posady (i powiedział mi to po cichu opiekun naszego koła naukowego, który również takie plecy ma). Irytuje mnie podejście uczelni do studenta – przesiąknięte komuną, w którym to student jest dla uczelni, a nie odwrotnie. Przecież płacę podatki, więc płacę za studia – dlaczego do cholery jasnej jestem traktowany wszędzie jak przestępca w instytucji, w której zostawiam kupę zarobionych przez siebie pieniędzy? (pominę jeszcze urząd skarbowy…). Przez jakiś czas myślałem nad uczelnią prywatną – ale realia w Polsce są takie, że większość takich uczelni i tak prowadzi program narzucony przez ministerstwo, poziom nauczania jest niski, a zdawalność wysoka – skoro mam więc płacić za kiepskie wykształcenie i kiepski prestiż, nie ma to najmniejszego sensu. Tak bardzo chciałbym, żeby studia były płatne, uczelnie prywatne, a program nauczania narzucał rynek pracy, a nie paru jajogłowych w stolicy.

Idąc dalej – nie podoba mi się życie w Polsce. Ludzie, kurwa, czemu tu się nikt do siebie nie uśmiecha? Idzie sobie człowiek ulicą, zauważa osobę, która wyda mu się sympatyczna, uśmiechnie się w odpowiedzi dostanie “o, pedał”, nawet jeżeli nie na głos to większość ludzi tak myśli. Denerwuje mnie wszechobecna bieda – wydaje mi się, że to ona własnie rodzi tą zawiść. Denerwują mnie stare, szare budynki … generalnie rzygać mi się chce. Prawie przestałem wychodzić na dwór jeśli nie mam celu. Nie przepadam za pogodą w naszym kraju. Przy temperaturze <5*C czuję się jak na Syberii, no ale to już niczyja wina – po prostu tak mam.

Jestem zmęczony studiowaniem i pracowaniem na prawie cały etat jednocześnie. Zawalam często uczelnię przez to, że muszę być w pracy, a wykład nie jest obowiązkowy. Jednak świadomość tego, że w pracy uczę się 3x tyle co na wykładzie i jeszcze mi za to płacą jakoś nie pozwala mi ustawić odwrotnej hierarchii.  Niby śpię codziennie po 7-8h, a wstaję zmęczony i za karę, bo wiem, że ten dzień nie będzie się różnił niczym od poprzedniego.

OK – pomarudziłem. Teraz co mnie tak NAPRAWDĘ denerwuje – moja bezczynność. To, że nie robię nic, żeby było lepiej. Nie ukrywam, że trochę hamuje mnie moja dziewczyna – wyjechałbym już dawno gdyby chciała jechać ze mną… dlaczego nie wyprowadzić się na Karaiby i rozwozić pizze ? Byłbym 300 razy bardziej szczęśliwy. Piękna pogoda, wieczne wakacje mnóstwo ludzi nastawionych na wypoczynek i zabawę.  Jednak nie ma co zwalać winy na kogoś innego – to ja się męczę, to ja powinienem zadbać, żeby sobie ulżyć, ale jakoś nie potrafię podjąć tak poważnego kroku.  Nie robię nic, bo jest mi wygodnie. Mam samochód, kobietę, pracę,  a moja kobieta ma mieszkanie. Czego chcieć więcej? … Uśmiechu.

Jesteście szczęśliwi?


Rodzeństwo, ambicje, a nasze kompleksy

Macie rodzeństwo? Mam młodszą siostrę, którą kocham chyba najbardziej na świecie. Gówniara rozumie mnie dużo lepiej niż moja dziewczyna, rodzice czy najlepsi przyjaciele. Wiem, że ona czuje to samo w stosunku do mnie. Patrząc jednak na inne rodzeństwa (np. moja dziewczyna ze swoim bratem) nie widzę takiej więzi. Kiedy pytam takich ludzi dlaczego? Przecież to osoba, z którą spędza się dzieciństwo, na dobre i na złe, która zostanie z nami po śmierci rodziców… Jak to jest? Często słyszę w odpowiedzi, że za duża różnica wieku, ale … moja siostra jest ode mnie młodsza 4 lata i teraz kiedy ja mam 22 a ona 18 to tego nie czuć, ale wierzcie mi, że kiedy ja miałem 15 a ona 11 to wydawało się, że dzieli nas przepaść, a mimo to cały czas się przyjaźniliśmy.

Jednak tak naprawdę, to nie o tym będzie ten post, a o dziwnych prawidłowościach jakie widzę w wychowaniu dzieci. Moi rodzice starają się jak mogą, aby żadne z nas nie czuło się faworyzowane lub poniżane względem drugiego, ale widzę, że moja siostra sama się do mnie porównuje, stara się nie być gorsza. Szczególnie to zauważyłem, kiedy poszła do tego samego liceum, do którego ja uczęszczałem, i często pyta jakie miałem oceny z poszczególnych przedmiotów, bynajmniej nie dlatego, że chce się pochwalić, że ona ma lepszą, bo kiedy jej odpowiem, to często słyszę odetchnięcie z ulgą i tekst “uff, ja też”. Sytuacja mnie o tyle dziwi, że jeśli ona ma z czegoś lepszy wynik to ja jestem bardzo dumny z niej, ale kiedy sytuacja jest odwrotna, to ona dołuje siebie, zamiast robić tego co ja – czyli cieszyć się sukcesami rodzeństwa. (nie, że jest mi smutno z tego powodu  – po prostu nie widzę powodu, dla którego miała by się w ogóle tym przejmować). Mimo wszystko uważam jednak, że nasze rodzeństwo jest zdrowe i kiedy ona już obierze własne scieżki (czyli pójdzie na studia, a na pewno wybierze inny kierunek niż ja) – ta prawidłowość się skończy.

Mam jeszcze jeden przykład, o którym chciałbym napisać. Mam znajomych braci. Starszy – piatkowy uczeń w gimnazjum, świetnie zdana matura, kończy studia farmaceutyczne. Młodszy? Nie stroni od narkotyków (bez walenia w struny, ale amfetamina, exctasy etc.), uczył sie zawsze beznadziejnie, siedział w areszcie, a teraz pracuje fizycznie. (znam też odwrotny przykład gdzie to młodszy brat wyszedł o wiele lepiej). Zastanawiam się … JAK ? Ci sami rodzice, ten sam dom, ci sami koledzy, a jednak… Jestem pewny, że to wina wychowania – już przy pierwszej porażce jeden z braci został porównany do drugiego i utknęło mu w głowie, że nie chce być do niego porównywany, bo takie porównania bolą, bo dziecku wydaje się, że jeśli rodzeństwo wypadło w czymś lepiej, to rodzice będą je bardziej kochać. Potem koło już się samo nakręciło, a pragnienie nieporównywalności doprowadziło moich kolegów do takich własnie sytuacji, do takich różnic między nimi a ich rodzeństwem. Wiedzcie, że KAŻDY komentarz postępowania w kontekście rodzeństwa źle wpływa nie tylko na dziecko, ale i na przyjaźń między rodzeństwem.

Jednak nie można się dziwić, jeśli zdarzyło mi się usłyszeć od jednego z ojców tych dwóch rodzeństw tekst “z tego to jestem dumny, a ten.. tego to już spisałem raczej na straty” – kolegi przy tym nie było, ale na pewno nie musiał słyszeć tych słów, żeby znać uczucia ojca. Chłopaki mieli wtedy 16 i 15 lat… Nie bądźcie głupimi rodzicami, bo nie chcę moich dzieci wychowywać wśród innych patologicznych dzieci z kompleksami.

Pytanie na odchodne: Czy jest ktoś, kto nienawidzi lub chociaż nie przepada za swoim rodzeństwem i dlaczego?

 

Jak zwykle zachęcam do śledzenia bloga mailowo: przycisk “Follow” w prawym dolnym rogu ekranu – gwarantuję ZERO spamu poza informacjami na temat pojawienia się nowego postu. 


“Kids, today I’m gonna tell you… how I end up in FRIENDZONE”.

Faceci są beznadziejni. Jak można tak kompletnie nie znać kobiet? Przecież mają matki, siostry, kuzynki, koleżanki … ciągle nie dociera do nich, że … “że z kobietami nigdy nie wie, oj nie wie się”. Nie potrafią zrozumieć, że trzeba, tak jak w szachach, myśleć kilka kroków do przodu, że nie po każdym “tak” w jej oczach wychodzimy na plus. O moich przemyśleniach na temat “wolałabym, żebyśmy pozostali przyjaciółmi” będzie ten post.

Ostatnio w internecie, ku mojemu niezadowoleniu, pojawił się ogromny wysyp memów, tekstów i innych pierdół związanych z friendzone’owaniem facetów. Oskarża się kobiety o to, że omamiają faceta dając mu różne nadzieje, żeby koniec końców powiedzieć “ale myślałam, że to tylko przyjaźń”. NIE. To nie kobieta spycha faceta do strefy przyjaźni. To chłopcy sami do niej wchodzą. Dowód? Inspiracja mojego dzisiejszego wpisu:

Witam wszystkich. Otóż mój problem polega na tym że jest u mnie w szkole dziewczyna która mi się podoba i chciałbym się z nią zaprzyjaźnić a potem zapewne zajść dalej.

Głupie chłopaczki, robicie wszystko, żeby się tam znaleźć. Wiedzcie, że gdy już raz dziewczyna na was spojrzy jak na przyjaciela, to żeby to zmienić trzeba się postarać 2miliardy razy bardziej, a skoro nie potrafiliście jej poderwać nawet gdy byliście w dogodnej sytuacji, nie liczcie nawet, ze uda wam się to gdy już będziecie w friendzone. Wiecie czym się różni przyjaźń od związku? Tak, tak… chodzi o seks. Więc jedyną banalną rzeczą jaką musicie pokazać już na wstępie to odsłonić swoje zamiary… nie nie w taki sposób: “ej mała chodź sie r***ać”. Użyjcie głowy, więrzę, że jeśli dobrenęliście z czytaniem, aż dotąd to myśleć potraficie. Musicie być pewni siebie, ale delikatni w okazywaniu swoich zamiarów. Osobiście nie uważam za wielkie chamstwo odmówić dziewczynie noszenia jej torebki, bo faceci z torebkami wyglądają jak cipuszki. Nie uważam również, za wielkie faux pas powiedzieć dziewczynie, że ma zgrabny tyłek czy fajne cycki (dobór słownictwa zależy od dziewczyny)… na początku dużo lasek będzie narzekać “na co się gapicie”, ale tak naprawde będą w siódmym niebie za sam komplement, a po drugie będą wiedzieć, że patrzycie na nie “w ten sposób”. Jest milion przykładów, ale zostawiam was z tymi przemyśleniami.

A kobiety? Dziewczyny też jesteście albo ślepe, albo głupie (albo wyrachowane…) myśląc, że facet poznany w zeszłym tygodniu wypisuje sms’y, dzwoni i chce się spotkać tylko po to, żeby zostać przyjaciółmi. Tak naprawdę mężczyźni niemal nigdy nie chcą mieć żeńskiej przyjaciółki*. Dlatego jeśli widzicie, że facet cały czas stara sie utrzymywać kontakt postawcie sprawę jasno zanim złamiecie mu serce.

*nie dotyczy przyjaciół z dzieciństwa i innych niezwykłych przypadków.

Piszę to wszystko dlatego, że sam kiedyś popełniłem ten błąd i zaprzyjaźniłem się z dziewczyną, w której byłem zakochany próbując stamtąd dobrnąć do związku. Byłem młody i mało doświadczony i niestety nie wyszło. Słowo końcowe: “NIE BĄDŹ CIPĄ!” ;]

SUBSKRYBUJCIE
 \|


Ten o zaufaniu

Dzisiaj wchodząc na forumowisko zauważyłem, że mam nową prywatną wiadomość. Okazało się, że jedna z czytelniczek bloga zwróciła się do mnie o ocenę jej sytuacji. Po odpisaniu jej natchnęło mnie to do napisania nowego posta.

O czym? O zaufaniu w związku. Dziwi mnie, że ludzie są w związkach, w których non stop szlajają się podejrzenia/oskarżenia i ciągły stres czy to drugie nic nie odwinie. Czy taki związek nie jest męczący? Sam, wydaje mi się, że nie potrafiłbym w czymś takim tkwić. Uważam, że właśnie podstawą powinien być spokój o uczucia/postępowanie partnera. Rozmyślając nad problemem owej koleżanki doszedłem do wniosku, że po pierwsze ludzie za szybko decydują się na bycie razem, pewnie ze strachu o wpasowanie się do popularnej ostatnio “friendzone”, pomijając lub maksymalnie skracając fazę poznawania się. Wiedzcie, że jeśli już się jest w związku to tak naprawdę średnio się poznajemy do momentu, w którym zamieszkamy razem. Dlaczego? Bo jeśli dwoje ludzi randkuje, to głównie polega na rozmowie i właśnie na zdobywaniu wiedzy o drugiej osobie. Znając kogoś dobrze, o wiele łatwiej mu zaufać. Kiedy dwoje ludzi decyduje się na związek to rozmowy praktycznie zostają zawieszone na długi okres, a para cieszy się, z każdej wspólnej chwili, w której mogą splątać języki, a szczerze powiedziawszy wymiana śliny średnio pomaga w poznaniu osobowości drugiego człowieka, a jak można darzyć kogoś dużym pokładem wiary tak naprawdę niewiele o nim wiedząc?

Druga sprawa to ludzie nie tylko w związkach, ale też w relacjach z przyjaciółmi, rodziną często nie potrafią budować więzi, których fundamentem jest zaufanie. Dlaczego? Każdy jak jeden mąż twierdzi, że “moje zaufanie trzeba zdobyć” – jedni faktycznie są mało ufni, a inni po prostu pieprzą  trzy po trzy. Tak czy siak z moich obserwacji wynika, że jest dokładnie odwrotnie. Żeby fundamenty wylać zaufaniem trzeba to zaufanie najpierw wobec drugiej osoby okazać – to zawsze wraca. Poza tym nawet będąc skończonym kutasem/suką o wiele trudniej jest zranić kogoś, kto nam ufa, komu ufamy my, choćby ze względu na wyrzuty sumienia, które w takich przypadkach są 2x większe.

Pozostaje też oczywiście kwestia normalnej zazdrości. Generalnie zazdrość jako taka, że np. facet obejrzał się za inną laską itd. nie wynika wcale z tego, że to było jakieś dziwne zachowanie faceta – przecież mężczyźni non stop gapią się na kobiece tyłki! W porażającej większości przypadków, to uczucie występuje, bo w porównaniu z osobą, o którą jesteśmy zazdrośni, wydaje nam się, że wypadamy słabo. Tak więc brak zaufania w dużej mierze bierze się też z własnych kompleksów i niedowartościowania. Trochę mi łatwiej to wszystko pokonać, bo jestem narcyzem i egocentrykiem, i tak naprawdę nie znam za dobrze uczucia zazdrości. Tak czy siak ludzie, chcecie być pewni waszego partnera? Bądźcie pewni siebie!

——-

Zainteresowanych moim blogiem zapraszam do subskrybcji. Gwarantuję ZERO SPAMU oprócz e-maili informujących, o pojawieniu się nowego posta. W każdej chwili z subskrybcji można zrezygnować:

Follow button - prawy dolny róg


Seks z eks

W drugiej klasie liceum poznałem dziewczynę. 31 sierpnia 2007 byłem już w internacie, ponieważ do szkoły przyjeżdżało się dzień przed rozpoczęciem zajęć. Jako, że to był mój drugi rok w tej szkole wszystko już znałem. Postanowiliśmy z kumplem przejść po wszystkich pokojach i zobaczyć nowe laski. Przeszliśmy cały internat i dopiero pod koniec podróży dotarliśmy do pokoju, w którym ją poznałem. Praktycznie od pierwszego spojrzenia wiedziałem, że będę się starał zostać jej chłopakiem. Pod koniec listopada całowaliśmy się pierwszy raz i to oficjalnie był początek naszego związku. Byliśmy razem 9 miesięcy – to była moja druga partnerka seksualna. Pierwszy nasz wspólny raz uprawialiśmy po 3 miesiącach związku, 6 miesiącach znajomości.

Dlaczego zerwaliśmy? Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że niespecjalnie ją lubię, bo miała parę cech, które początkowo myślałem, że wynikają z tego, że słabo się znamy i jest nieśmiała, ale to trwało i trwało, a ona się nie zmieniała. W trakcie trwania naszego związku z seksem bywało różnie. Często mi odmawiała, a czasem po prostu nie mieliśmy dla siebie miejsca (internat raczej nie zapewnia parom zbyt wiele prywatności). Kiedy już jednak się kochaliśmy było całkiem w porządku, ale bez rewelacji (z mojej strony również, miałem 17/18 lat więc Casanovą nie byłem, z resztą do dziś nie jestem).

Zerwałem z nią na początku 3 klasy. Ona starała się utrzymywać kontakt, jednak ja się odcinałem z myślą, że im mniej mnie widzi tym szybciej zapomni. Oczywiście bzdura, bo tak czy siak byliśmy na siebie skazani – mieszkaliśmy w jednym budynku. Pod koniec trzeciej klasy przyszła do mnie do pokoju, po chwili rozmowy jakoś przypadkiem czegoś nie dosłyszałem i zapytałem “słucham?”, na co ona odpowiedziała “nie mów słucham, bo…” [cię wyrucham], jako że nie dokończyła tego zdania to ponowiłem pytanie, ale w pokoju było kilka innych osób, którzy zaczęli nas słuchać więc opuściliśmy ten temat. Wieczorem na gadu-gadu zagadała do mnie, a ja od razu zapytałem “słucham?” – zapytała tylko czy idziemy się pieprzyć. Na moje szczęście miałem klucz od pustego pokoju w internacie (i tylko ja go miałem) i tam kazałem jej czekać mówiąc, że zaraz przyjdę (nie chciałem, żeby nas widziano jak idziemy tam razem). Gdy przyszedłem pod pokój ona już tam stała, ubrana lekko, bez stanika – pod koszulką sterczały jej sutki. Bez żadnego słowa otworzyłem pokój, weszliśmy i zaczęliśmy się całować namiętnie jak nigdy dotąd – chyba obydwoje tęskniliśmy za tym – a jednocześnie wiedzieliśmy co lubi to drugie. Gra wstępna niemal nie była potrzebna, ponieważ obydwoje byliśmy nakręceni stojąc już pod drzwiami. Nie wiem co myśleli nasi współlokatorzy jak zniknęliśmy z pokoju na 2 godziny, ale to był chyba najlepszy seks w moim życiu. Czerwcowa noc, internacki pokój i piękne podsumowanie naszej znajomości – ona chciała tego tak samo jak ja, a może nawet bardziej – bo ja mogłem zawsze wyrwać kogoś innego, a ona wiedziała, że seks z byłym jest ogólnie przez społeczeństwo akceptowalny.

Dlaczego o tym napisałem? Wiem, że rzesza lasek się ze mną nie zgodzi, ale panowie – jeżeli po związku jest taka opcja bzykajcie swoje byłe jak najczęściej. Nie wdawajcie się w rozmowy o powrocie – po prostu czysty seks. Strasznie żałuję mojej początkowej decyzji o tym, żeby starać się zniknąć jej życia – tak czy siak w tym liceum nie miała już szansy sobie nikogo znaleźć, a pewnie swoje potrzeby miała, które ja mogłem (i chciałem) zaspokoić. Głupie przekonanie o słuszności i szlachetności mojego postępowania zabrało mi wiele ciekawych nocy.


[…] a wiedział, że pieniądze mają czarodziejską moc: z nimi nikt nie jest samotny.

Tytuł to cytat z Alchemika Paulo Ceohlo – nie miałem (nie)przyjemności czytać tej książki, ponieważ porównanie tego autora do “literackiej choroby wenerycznej dzisiejszych czasów” znalezione gdzieś w internecie jakoś mnie odstraszyło. Jednak tytuł ten i wypowiedź innego, kolejnego internetowego geniusza związków skłoniły mnie do napisania postu – Czy pieniądze są, aż tak w związku z kobietą potrzebne jak się o tym mówi/pisze? Czy ich brak jest równoznaczny z brakiem zainteresowania wśród płci przeciwnej?
Mógłbym przytoczyć wiele dzieł, które w dużym uproszczeniu (a czasem dosłownie: patrz. Testosteron) mówią, że “wszystkie one to kurwy są…”. DLACZEGO? Wydaje mi się, choć wiele ludzi (a w szczególności kobiety) kłóci się ze swoją naturą, że winna jest biologia. To całkiem naturalne, że samice selekcjonują samców, ba! Samice pingwinów uprawiają prostytucję w zamian za mięso. Dla samic innego gatunku ptaków (nie pamiętam nazwy) “geny” samców to sprawa drugorzędna, decyzje o poczęciu potomstwa podejmują na podstawie … gniazd jakie tworzą samce. Pewnie wychodzą z założenia, że skoro dożył wieku rozrodczego to geny wystarczą, a luksusu nigdy za wiele.
Jak to wszystko ma się do ludzi? Jesteśmy o wiele bardziej skomplikowani od ptaków – wszak jesteśmy chyba uważani za najbardziej psychologicznie złożone zwierzę na świecie. Rozmawiając niedawno z moją przyjaciółką sama miała rozterki na temat doboru faceta – ma 24 lata, wiele z jej koleżanek to już matki, żony … może kochanki (nie wiem, nie pytałem :)). Opisując jednego faceta zaznaczyła, że dobrze radzi sobie finansowo i jej to w jakimś stopniu imponuje. Uważam to za zdrowe myślenie – ma tyle lat, że rozgląda się za facetem na całe życie. Właśnie teraz przyjdzie jej podjąć decyzje, które będą ważyć o jej losach.

No ok, ale to dorosła osoba, która nie spotkała w liceum/studiach wymarzonego mężczyzny – bo co z takimi dziewczynami? Przecież w liceum (a często i na studiach) prawie żaden facet nie ma kasy (ta od rodziców się nie liczy). Co wtedy? Gdzie to całe kobiece “kurewstwo”? Wydaje mi się, że to chyba dlatego właśnie młode dziewczynki lubią “badboy’ów” – to oni rządzą grupą, są wysoko postawieni, zbuntowani i silni psychicznie (takie przynajmniej sprawiają wrażenie). Takie rezolutne dziewczę w swoim rozumku składa puzzle “On to na pewno sobie w życiu poradzi”. Oczywiście jak od każdej reguły są wyjątki tak i dziewczynki z liceum, które selekcjonują facetów na podstawie ich inteligencji (gratuluję dojrzałości w młodym wieku – dobre kryterium) zazwyczaj poznają “miłość swojego życia” dużo wcześniej niż te badboy-loverki, które kiedy ze swoim związkiem zderzą się z prawdziwym życiem zrywają z facetem i szukają dalej (podczas gdy panny, które wybierały w liceum naprawdę zaradnych, a nie silnych facetów często wciąż cieszą się szczęściem) … kogoś z kasą (a nie siłą), bo to w tym wieku oznaka władzy. To nasze pingwinie mięso, to nasze ptasie gniazdo.
Chcę tylko zaznaczyć, że jeżeli kasa to nie jest jedyny powód związku to reszta jest zdrowym podejściem. Skoro można znaleźć fajnego faceta z kasą lub fajnego faceta bez kasy to po co wielce eksponować nasz kręgosłup moralny. To głupota – pomyślcie o mięsie, o gnieździe ! 🙂
Wydaje mi się, że właśnie tak zinterpretowałbym tytułowy cytat – dlatego, że ZAWSZE ptaszyna bez ptaka będzie szukać ptaka z gniazdem.

No dobra, a co mają zrobić faceci bez kasy? Czy to dla nich miłosna śmierć? Jeśli kasa, której nie mają to jedyne co mogą zaoferować to tak, ponieważ potrzeba duuuużo kreatywności, aby skutecznie zabawiać dziewczynę bez wygórowanych nakładów finansowych. Sam przez to przechodziłem. Kiedy poznałem moją dziewczynę (której rodzina jest dużo bardziej zamożna od mojej i jest przyzwyczajona do kasochłonnych zabaw) nie pracowałem, bo nie miałem szans uciągnąć pracy i studiów. Robiłem z siebie durnia na każdym kroku tylko, żeby się śmiała (np. nie zwracając uwagi na sąsiadów i przechodniów odśpiewanie i zagranie na gitarze z balkonu piosenki grabaża – raissa kiedy wracała z zakupów) i jakoś to wystarczało. W między czasie znalazłem ofertę pracy, którą byłem zainteresowany i ok – teraz mam kasę, pracę full wypas – ale wydaje mi się, że nasz związek ucierpiał na tym. Teraz kiedy mogę po prostu zabrać ją do kina niż świrować moja kreatywność spadła do 0. Po prostu mi się nie chce, a przez to czuję rutynę w naszym związku. Niemniej jednak da się poderwać dziewczynę nie mając pieniędzy. Trzeba odpowiednio dobrać kobietę i udowodnić, że to stan przejściowy, a nie wieczysty.


Znieczulica – czyli afterlove story

Prawie dwa lata temu się zakochałem. Tak na maksa. Tak chemicznie. Żeby nikogo nie zniechęcić to nie będzie post o tym jak mi było przykro. Bo nie było. Wydaje mi się, że jestem człowiekiem, który każdą porażkę emocjonalną potrafi znieść. Wychodzę z założenia, że nie ma uczucia, którego nie można się pozbyć jeśli się tego chce. Tak więc dzisiaj napiszę o tym, jak w miarę gładko pozbierałem się po swoistym “koszu” od dziewczyny moich marzeń i o tym jakie to miało następstwa.

Punktem zaczepienia każdego wyperswadowania sobie kogoś z głowy jest wola. Nienawidzę kiedy ludzie jęczą, że “tak za nim/nią tęsknią” –  tęsknicie, bo ciągle liczycie, że coś jeszcze się wydarzy, że osoba, która was odrzuciła zmieni zdanie. Gówno prawda, nie zmieni. Skoro miała cię w dupie na wstępie do dlaczego nagle miała by zacząć was kochać? Za każdym razem kiedy dana osoba przychodzi do głowy trzeba po prostu siłą woli zwrócić uwagę na inny temat.

Przez pół roku jedynymi emocjami, które naprawdę przeżywałem w tamtym czasie były związane z tamtą dziewczyną. Więc zgodnie ze swoimi postanowieniami ucinałem je za każdym razem gdy próbowały mi zająć uwagę. Jednak spowodowało to u mnie dziwny stan. Przestałem się wszystkim przejmować. Nie czułem dosłownie nic. Dowiedziałem się, że mój współlokator, znajomy od 4 lat ma przerzuty nowotworu i czeka go poważna i groźna operacja – moja reakcja? “Aha”. Bzykanie lasek na imprezach? Nie ma problemu.  Wykorzystywanie cudzych uczuć dla własnej przyjemności? Proszę bardzo. Przejmowanie się cudzą krzywdą? Nie dziękuję. W pewnym momencie dotarło do mnie, że emocjonalnie jestem totalnie sam. Oddaliłem się od swojego najlepszego przyjaciela, z którym łączy mnie już 14 letnia znajomość. Cieszyłem się, ze nie jestem zakochany, cieszyłem się, że ta laska mnie już nie obchodzi, ale nie zauważyłem, że nic mnie nie obchodzi. Żyłem od picia do picia. W pewnym momencie doszło do tego, że zacząłem szukać fuck-friend.

Wydaje mi się, że gdybym wtedy znalazł taką znajomość to utopiłbym się w tym. Tak już by zostało. Jednak wydarzyła się rzecz, która wstrząsnęła moim światem na tyle, że znowu zacząłem się przejmować. Na jednej z imprez koleżanka, dziewczyna mojego dobrego kumpla zaczęła się do mnie przystawiać. Ewidentnie zaoferowała mi siebie. Niestety miałem w dupie świat i kolegę, który był w drugim pokoju. Poszliśmy do mojego łóżka nawet nie wiem kiedy byliśmy bez ciuchów, za to wiem kiedy otworzyły się drzwi i stał w nich chłopak bohaterki. Zobaczył co musiał zobaczyć. Nawet nie przerwałem. Dymałem ją całą noc, bo nie mogłem dojść. Przez poczucie winy? Wypity alkohol? Wiem jedno – nie jestem długodystansowcem, ale tej nocy co najmniej jedno z nas nie miało orgazmu. Byłem to ja. Kiedy wytrzeźwiałem faktycznie zacząłem czuć. Miałem kaca moralnego jak stąd do Gruzji (a mieszkam na zachodzie polski :))

Kolega nie podaje mi dzisiaj ręki za czym specjalnie nie tęsknię. Nie rozmawiamy ze sobą, a jesteśmy na wielu wspólnych imprezach, bo mamy mocno trzymającą się ekipę znajomych. Sytuacja miała miejsce rok temu, a nie zamieniliśmy słowa. Pewnie nie zamienimy i mu się nie dziwię. Pomimo wszystkich negatywów tej sytuacji to bardzo cieszę się, że zaistniała. Po pierwsze to był jeden z najlepszych stosunków jakie miałem, bo laska naprawdę znała się na rzeczy. Po drugie powróciłem do świata żywych, zacząłem myśleć, że być może czas zacząć stały związek, a moi znajomi nadal są razem (to akurat jest chore, bo ja bym nigdy nie wybaczył tego dziewczynie – chociaż być może on nie jest świadomy, że to ona mnie namówiła). A wy? Macie na swoim sumieniu totalną znieczulicę? Byliście kiedyś przeżarci goryczą do szpiku kości? Mieliście epizod “tylko ja” ?


4006 life’s problems

4006 postów na forum (http://forumowisko.pl/). 4006 wypowiedzi, które mogłyby opisać moje ostatnie 5… prawie 6 lat życia. 4006 postów, w których przelałem ogromne pokłady nienawiści do ludzkiej głupoty, nieśmiałości, beznadziejności i słabości. Około 2000 postów, w których zmieszałem kogoś z błotem, ośmieszyłem, zrobiłem z kogoś słabeusza lub kretyna. Około 1000 postów, w których zrobiłem z siebie bohatera, w których mogłem się pochwalić rzeczami, z których ówcześnie bylem dumny, a których inni faceci (a raczej chłopcy, a może i dziewczyny) mogli mi zazdrościć. Wreszcie około 1000 postów, w których rzetelnie doradzałem ludziom, w sytuacjach, które dla mnie są banalne i takie przyziemne, a dla innych stanowią sens istnienia. Miłość, seks, zdrada, przyjaźnie.

4006 postów, w których jestem faktycznie sobą w danym momencie. Czytając je od pierwszego można widzieć jak wiele u mnie się zmieniło. Jak bardzo ja się zmieniłem i co przeżyłem. Uświadomiłem sobie właśnie, że przelałem 4006 przemyśleń na różne tematy, których nikt nigdy już nie odkopie chociaż są na wyciągnięcie ręki. Nawet ja sam, bo mi się nie chce. Szkoda, bo gdybym każdy swój post zapisywał również do pliku dziś mógłbym być sławny jako 21-letni autor książki filozoficznej pt. “Czym bawią się chłopcy w wieku 15-21 lat”. Nazywam się ponury_murzyn.

A ilu z was udziela się na różnych forach? Lubicie dyskutować o problemach innych? Czy raczej są to fora tematyczne stricte związane z waszymi zainteresowaniami. Czy jest ktoś, kto również tak długo jak ja przebywa wśród jednej internetowej społeczności i ani myśli z niej rezygnować. Kogo bezsensownie wciąż pociągają problemy innych, bo sami nie macie problemów? Bo te które macie nie wydaja wam się tragedią tylko przejściową sytuacją? Jak długo jeszcze będę wchodził wciąż do działów “Miłość, przyjaźnie i znajomości”, “Sexi – wasze rozmowy i doświadczenia” – czytając wciąż takie same tematy i ciągle znajdował poniekąd satysfakcję z życia cudzym życiem. Przeżywaniem cudzych emocji. Po tych latach mogę powiedzieć jedno – Sztuka teatralna pod tytułem “Life’s problems” jest jedna. Zmieniają się tylko aktorzy.


Dziewice, seks i narkotyki

Nie, nie o tym będzie ten post, ale pewnie wielu z was taki tytuł przyciągnie, a innych zniesmaczy przez co wzbudzi ciekawość. Jeszcze inni przewidując jego treść będą chcieli go skrytykować. Na szczęście lub nieszczęście dzisiaj nic z tych rzeczy. Chciałem po prostu się przedstawić, a lubię robić efektowne wejście.

Na początku powiem o czym będzie ten blog, bo pewnie większość z was nie obchodzi kim jestem – głównie o beznadziejności ludzi, o seksie o tym jak poradziłem sobie w życiu, w niektórych sytuacjach i o tym jak takie sytuacje rozwiązać, o moim podejściu do religii oraz o moich obserwacjach. Będzie też trochę o tym co przeżyłem, bo mam kilka popierdolonych historii do opowiedzenia. Chcę zaznaczyć, że to nie kolejny blog w stylu “świat mnie nie rozumie, jestem taki smutny”, a raczej “nie rozumiem tego świata przez co jestem wkurwiony”.

A teraz jeśli jeszcze to kogoś interesuję to napiszę kilka sów o sobie. Jestem przyjaźnie nastawionym do świata 21-latkiem. Nienawidzę ludzi. Agorafobik rocznik 1990. Studiuję informatykę, ale tak naprawdę moją pasją są ludzie. Uwielbiam was krytykować i was nienawidzić. Pasjonat muzyki. Mimo, że potrafię zagrać na trąbce, waltorni, pianinie i gitarze nigdy nie nazwę się multiinstrumentalistą, bo w dzieciństwie miałem za małe jaja, żeby skończyć szkołę muzyczną, z której zrezygnowałem po dwóch latach i w efekcie na żadnym z tych instrumentów nie gram na tyle dobrze by być z tego zadowolonym. Do dzisiaj tego żałuję, jednak fortepian co jakiś czas odkurzam, a gitara jest męczona przeze mnie codziennie.

Post Scriptum. Nie wiem o czym będzie kolejny post i kompletnie nie wiem czym was zachęcić, żebyście tu wrócili, no ale wróćcie. Staram się być wg wszelkich norm zdrowy psychicznie, więc nie lubię gadać do siebie.